Specjalistyczna praktyka okulistyczna Visumedica
01 Start
02 Oferta
03 Zespół
04 Galeria
05 Kontakt

Zawód: Okulista, czyli szpiedzy tacy jak oni. Rozdział 1.

CZY ROSYJSCY SZPIEDZY SĄ W POLSCE BEZKARNI? CZY ABW JEST W STANIE NAS CHRONIĆ PRZED OBCĄ INWIGILACJĄ? I CZY OCZY NASZYCH CHŁOPCÓW SĄ POD DOBRĄ OPIEKĄ?

 

Myszkin bardzo był zdziwiony tym, że musiał uciekać. W Polsce, na stałe mieszkał już siódmy rok, a bywał od lat ponad dziesięciu. To tu przechodził pierwsze realne szkolenia terenowe i pierwszy prawdziwy chrzest bojowy pod okiem poznańskiego rezydenta FSB Stabrowa. Nigdy nie miewał problemów z polskimi służbami. Kilka razy wydawało mu się, że go namierzają, że coś złego może się zdarzyć. Jednak, aż do dzisiaj, z każdej opresji wychodził bez szwanku, jakby ktoś roztaczał nad nim ochronny parasol. Parasol zarówno rosyjski, jak też polski.
Prawie uwierzył, że może tu robić bezkarnie wszystko. Aż do dzisiaj…
 
Dobrze, że była jesień i drobny lecz dość intensywny deszcz zamazywał obraz z lornetek i z za szyb samochodów, a cała rzeczywistość była rozmyta i nierealna. To utrudniało inwigilację i pościg. Myszkin szybkim krokiem wyszedł spomiędzy świeżo wybudowanych domów wrzeszczańskiego osiedla Browar Gdański prosto do Parku Kuźniczki. Nie oglądając się za siebie zaczął biec przez park w stronę ulicy Wajdeloty. Wyglądał teraz jak uciekający przed deszczem pracownik lub klient jednego z okolicznych biur, sklepów czy restauracji.
 
Miał plan. Pamiętał, że Wajdeloty jest jednokierunkowa. Liczył, że nawet gdy ktoś z polskich służb za nim jedzie, to właśnie tu uda się go zgubić. Chciał się ukryć w wynajmowanym przez pewnego ukraińskiego biznesmena, a faktycznie należącym do rosyjskich służb, lokalu operacyjnym.
Po lewej minął aptekę. Na rogu odruchowo przystanął, ostrożnie wyjrzał z za budynku i spojrzał wzdłuż ulicy. Raczej wszystko w porządku. Obejrzał się. Za sobą również nie zauważył niczego podejrzanego. Chyba znów dopisało mu szczęście.

Gdy 15 minut wcześniej w umówionym miejscu kontaktowym na Zaspie, przy dawnym niemieckim hangarze lotniczym, w którym teraz mieściło się Centrum Handlowe wymieniał ze swoim podopiecznym o pseudonimie Prezes dokumenty i pieniądze, wszystko wydawało się takie jak zwykle. Prezes, choć faktycznie tylko członek zarządu jednej z kluczowych polskich firm paliwowych, zrobił zakupy w Centrum Handlowym. Wychodząc dał przebranemu za bezdomnego i proszącemu o wsparcie na piwo, a chociażby nawet na chleb Myszkinowi paczkę parówek. Tylko oni wiedzieli, że w parówkach są pendrive’y z danymi finansowymi, planami inwestycyjnymi i dokumentacją bezpieczeństwa firmy, którą Rosjanie od dawna już chcieli kupić. Myszkin z wdzięczącym się uśmiechem przyjął paczkę parówek.

Zachrypniętym głosem, czystą pijacką polszczyzną, tak by słyszał go nie tylko Prezes – agent, którego prowadził już od 3 lat, ale też wszyscy okoliczni przechodnie, zawołał „Szefie dzięki, miech Szef nie brudzi rączek i nie moknie na deszczu. Zawiozę wózek do auta, a potem pod daszek” Prezes udał zaskoczonego lecz pozwolił Myszkinowi poprowadzić wózek z zakupami do samochodu, wyładować torby do bagażnika i odwieść wózek pod wiatę. Nikt nie mógł zauważyć, że przekładając torby Rosjanin wsadził do jednej z nich paczkę krakersów, a tak naprawdę pakunek z 200toma tysiącami złotych – zapłatą za kolejny okres współpracy i zwrotem poniesionych wydatków operacyjnych.
 
Odszedł spod wiaty. Usiadł na ławeczce przed wejściem do centrum. Miał zamiar dla niepoznaki pozaczepiać jeszcze kilku klientów wychodzących ze sklepów z zakupami. Poza tym musiał sprawdzić czy jego agent bezpiecznie opuści miejsce spotkania. Potem chciał polną dróżką biegnącą za budynkiem dostać się do ukrytego samochodu i wyjechać z Gdańska. Na stałe mieszkał w Poznaniu gdzie prowadził firmę zajmującą się eksportem polskich leków do Rosji oraz na Białoruś. Zawsze miał najlepsze kontrakty, ale to była jedynie przykrywka. Myszkin obserwował jak srebrny Mercedes GLE Prezesa wyjeżdża tyłem z rzędu zaparkowanych samochodów i powoli rusza drogą parkingową w stronę wyjazdu. Nagle dwa czarne BMW X5 z przyciemnianymi szybami zajechały Mercedesa z przodu i z tyłu, a wyskakujący z nich funkcjonariusze w kominiarkach otoczyli samochód tak przydatnego dotąd informatora. Myszkin zerwał się z ławki. W pierwszym, nieprofesjonalnym odruchu chciał pobiec na pomoc swemu współpracownikowi. Zatrzymał się jednak w ćwierć kroku, nie mógł nic zrobić.
 
Rozejrzał się. Zobaczył jak zza hangaru wybiega w jego kierunku czterech agentów ABW, kolejnych sześciu biegło od strony parkingu. Wszyscy wyciągali broń z kabur. Nie miał nawet sekundy na podjęcie decyzji co robić. Nie myśląc, zachował się tak jak był szkolony – skoczył w największy tłum ludzi czyli do środka Galerii Handlowej. Tu nie będą mogli do niego strzelać, a przechodnie choć trochę spowolnią pogoń. Miał tylko jeden cel – uciec, nic innego nie było ważne. Biegnąc potrącił faceta z zakupami. Siatka butelek z piwem rąbnęła z hukiem o posadzkę. Szkło pozostało w torbie ale brązowo-żółty napój szybko rozlał się po podłodze.

Myszkin przeskoczył półki z butelkami z wodą mineralną, nie strącając ani jednej i był już w supermarkecie spożywczym. Biegł alejką między pólkami z ciastkami i czekoladami. Za sobą słyszał wystraszone krzyki klientów, gniewne nawoływania agentów oraz tupot butów. Ktoś zaklął – chyba poślizgnął się na kałuży piwa, może wywrócił. Myszkin błyskawicznie przebiegł przez halę sprzedażową, wpadł na zaplecze i wyskoczył na zewnątrz na tyłach sklepu. Na szczęście nikt z ABW nie zabezpieczył tego terenu. „Idealistyczne żółtodzioby„ -pomyślał Myszkin przesadzając kolejny płot. Wielogodzinne treningi biegowe, które uprawiał w Poznaniu wzdłuż Warty, lub wokół jeziora Maltańskiego, dziś się przydały. Pozostawiał z tyłu polskich funkcjonariuszy.
 
Chociaż ambitni, to nie dorównywali mu ani kondycją ani doświadczeniem. Przebiegł przez teren Gedanii – najstarszego polskiego klubu sportowego w Gdańsku, utworzonego jeszcze przed wojną przez mieszkającą tu Polonię. Na szczęście dla Myszkina obecne władze Gdańska nie miały ochoty zagospodarować terenu historycznego klubu. Wysoka trawa i rozrastające się krzaki, pomimo jesieni jeszcze pokryte liśćmi, ukryły uciekiniera. Agent pozostawił tam ubranie żebrzącego pod sklepem kloszarda oraz perukę zespoloną z czapką. Jako zwykły przechodzień, może nauczyciel, może rodzic, któregoś z uczniów wyszedł z bramy Szkoły Baletowej i przeciął Aleję Legionów. Przeszedł plac Wybickiego, gdzie nie zauważył nawet siedzącej na ławeczce postaci Guntera Grassa, a przechodząc przez teren Browaru i Park znalazł się przy Dworze Kuźniczki, u wylotu ulicy Wajdeloty. Wydawało mu się, że zgubił pościg, ruszył więc ulicą w dół.
 
Akcją przejęcia szpiegów kierował kapitan Michał Biernacki. Wysportowany i ambitny 35ciolatek, który z ABW związał się 10 lat temu, zaraz po skończeniu prawa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jego rodzice – mama sędzia i ojciec wzięty adwokat w jednym z większych powiatowych miast w Kujawsko-Pomorskiem wiązali ogromne nadzieje z karierą prawniczą syna. Jednak ta skończyła się nim jeszcze na dobre się zaczęła. Michał stwierdził, że zamiast togi z żabotem – fioletowym po mamie lub zielonym po tacie będzie nosił mundur funkcjonariusza ABW i kamizelkę kuloodporną, a zamiast łańcucha sędziowskiego na szyi, założy pas z kaburą na służbowego Glocka.

Pod Galerią na Zaspie Biernacki nie brał bezpośredniego udziału w aresztowaniu szpiega i próbie złapania rezydenta rosyjskiego wywiadu. W zaparkowanym przy Żwirki i Wigury samochodzie przyjmował meldunki oraz wydawał rozkazy ekipie realizacyjnej. Gdy stało się jasne, że Rosjanin wymyka się funkcjonariuszom wydał rozkaz by trzy obstawiające akcję samochody, a także jedna z X5-tek z realizacji ruszyły w te rejony Wrzeszcza gdzie spodziewał się, że wrogi agent może się pojawić. Agenci ABW pieszo i samochodami krążyli po dolnowrzeszczańskich uliczkach. Kapitan zaś w służbowym Oplu Movano, który był mobilnym stanowiskiem dowodzenia, ustawił się na Wajdeloty, świeżo wyremontowanej perełce tej dzielnicy.
 
Gdy zobaczył niepewnie rozglądającego się, całkowicie zmokniętego mężczyznę wychodzącego z za Dworu Kuźniczki – postanowił działać osobiście. Oprócz niego w samochodzie był jeszcze porucznik Witczak. Świeżo przydzielony do oddziału absolwent szkoły oficerskiej. Reszta funkcjonariuszy biegała po okolicznych podwórkach i uliczkach szukając uciekiniera. Nadał przez radio komunikat, że zlokalizował potencjalnego szpiega i zaraz go przejmie, po czym gdy Rosjanin mijał samochód stojący na chodniku przed lodziarnią gwałtownie otworzył drzwi by ich uderzeniem powalić obcego agenta. Myszkin jednak był szybszy. Kolbą wyszarpniętego z za paska pistoletu uderzył silnie w szybę drzwi samochodu. Pękające szkło z dużą prędkością wylądowało na twarzy Biernackiego zasypując mu oczy i usta ostrymi drobinkami.
 
Kapitan przetarł twarz rękawem marynarki jeszcze bardziej wbijając ostre igiełki w skórę, wargi i powieki. Próbował też wypluć te cząstki szyby, które dostały się do ust. Myszkin w tym czasie minął samochód, pędem zawrócił pod most kolejowy oddzielający Wrzeszcz Dolny od Górnego, błyskawicznie przebiegł pod nim, prawie spychając na jezdnię wózek z małym chłopczykiem prowadzony przez młodego rudzielca i skręcił w również jednokierunkową ulicę Zator Przytockiego.

Biernacki wypluwając resztki szkła krzyknął tylko by Witczak nie stracił uciekiniera z pola widzenia i gdy ten z wyszarpniętym z kabury SIG Sauerem biegł za Rosjaninem, nadał przez radio komunikat o kierunku jego ucieczki. Sam wyciągnął swojego Glocka i również ruszył w pogoń intensywnie mrugając z powodu bólu i łzawienia oczu. Nie przebiegł jednak więcej niż 100 metrów gdy na wysokości neogotyckiego kościoła musiał stanąć, bo praktycznie przestał widzieć. „Musicie go złapać!” – krzyknął do radia, przebiegł jeszcze kilkanaście kroków i bezradnie przystanął rozglądając się w poszukiwaniu pomocy. Musiał wyglądać upiornie.
 
Jakaś kobieta, której wieku i wyglądu nie mógł określić z powodu zaniewidzenia szarpała go za ramiona krzycząc – „O Boże! Co się panu stało? Cała twarz pokiereszowana, a te oczy całe zalane krwią! Zaraz wezwę pogotowie. Ludzie pomóżcie!” Rozpaczliwe wrzaski wywabiły z pobliskiego lokalu odzianą w biały fartuch kobiecą postać. „Co się dzieje?” – spytała pani Beata, rejestratorka poradni przed którą zatrzymał się poraniony kapitan. „Jestem oficerem ABW, ścigam groźnego, uzbrojonego przestępcę! Mam poranione szkłem oczy, nic nie widzę i potrzebuje natychmiastowej pomocy! Zaraz muszę dalej ścigać szpiega!” -nerwowo wykrzykiwał Biernacki. Pani Beata wzięła go pod ramię – „To dobrze Pan trafił. Zaraz Panu pomożemy. Proszę ze mną, poprowadzę Pana.” Beata wciągnęła oficera do poradni specjalistycznej. Kapitan jak przez mgłę zauważył tylko lewym okiem świecący nad drzwiami ledon: VISUMEDICA OKULIŚCI.

OMÓWIENIE CHOROBY – CIAŁO OBCE NA POWIERZCHNI OKA.

 

Ciało obce (pojedyncze lub mnogie) znajdujące się na powierzchni oka jest zdecydowanie najczęstszą przyczyną zgłaszania się pacjentów na ostry dyżur okulistyczny.
 
Ciało obce może wpaść nam „do oka” w bardzo różnych, nieprzewidywalnych czasem, okolicznościach. Oczywiście często coś wpada do oka w pracy (pacjenci często mówią o „wbitce”) przy szlifowaniu, cięciu piłą (zwłaszcza mechaniczną), kuciu, używaniu strumienia sprężonego powietrza czy płynu pod ciśnieniem itp. Możemy jednak zanieczyścić oko także w domu np. wycierając powierzchnie z kurzu i pyłu, szczególnie powyżej głowy, trzepiąc dywan, czy wytrzepując koce bądź narzuty. Różne aktywności fizyczne jak spacery, biegi, jazda na hulajnodze czy rowerze, ale też gra w piłkę czy zabawa w piaskownicy mogą się skończyć obecnością ciała obcego na powierzchni oka. Czasami zaś nie musimy nic robić, a wiatr czy koła przejeżdżającego samochodu zasypią nasze oczy ciałami obcymi.

A co to jest ta powierzchnia oka gdzie wpadają nam ciała obce?
 
Coś co nam wpadnie do oka może po prostu leżeć w worku spojówkowym (czyli między gałką oczną a powiekami) i drażnić oko. Wtedy często wystarczy przepłukać worek spojówkowy po odwinięciu powiek i ciało obce jest usunięte, Zwykle jednak przez kilka- kilkanaście godzin pozostaje uczucie podrażnienia i pacjentowi wydaje się, że coś w oku ciągle jest. Czasem takie zaprószenie może być związane z zapaleniem spojówek, bo wraz z ciałem obcym do oka mogą dostać się mikroorganizmy chorobotwórcze.
Najczęściej jednak jak to widać na rysunku ciało obce wbija się w rogówkę, czyli przezroczystą, najbardziej wysuniętą do przodu część ściany oka, przez którą patrzymy. Ważne jest, by w takim wypadku, zgłosić się jak najszybciej do okulisty, który w profesjonalny sposób usunie, świeże, niezardzewiałe ciało obce (rys. A), nie uszkadzając nadmiernie rogówki.

Jeśli ciało obce będzie przebywać na rogówce zbyt długo może rdzewieć lub doprowadzić do jej zapalenia. Początkowo wokół miejsca wbicia w rogówkę (rys. B), a potem nawet jej większego obszaru. Stan taki prowadzi do powstawania blizn rogówki, które mogą nawet znacznie pogarszać widzenie.
 
Czy można zabezpieczyć się przed wpadaniem ciał obcych do oczu? Oczywiście tak. Zmniejszymy ryzyko „wbitki” jeśli nie będziemy patrzeć w kierunku pracujących szlifierek, pilarek czy innych maszyn w ruchu, gdy zaś je sami obsługujemy (w pracy lub w domu) to bezwzględnie używajmy okularów ochronnych. Uprawiając sporty na otwartej przestrzeni (rower, biegi itd.) nośmy okulary przeciwsłoneczne jako ochronę. Jeśli jednak, pomimo ochrony, coś wpadnie do oka to szybko udajmy się do lekarza okulisty.

zamknij
Specjalistyczna praktyka okulistyczna Visumedica